Strona:PL Zola - Płodność.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

Wstali i poszli powoli wązką drogą ku Chautebled, jakby kierowani światełkiem lampy, palącej się przed jednem z okien pawilonu. Szli milcząc, opanowani ciszą nocy i zbliżając się ku domowi, w którym spały ich dzieci.
Doszedłszy, Mateusz zaryglował po za sobą drzwi sieni i weszli na schody, starając się nie robić hałasu. Dół pawilonu składał się z salonu i z jadalni po prawej stronie sieni, a z kuchni i z wozowni na lewo. Na pierwszem piętrze były cztery pokoje. Sprzętów było mało, bo meble ich przywiezione z Paryża, znikły w obszernych pokojąch pawilonu. Lecz bynajmniej się tem nie martwili i śmiejąc się, zachwalali przed sobą czerwone firanki, kupione z powodu przeprowadzi, a które zawieszone w oknach, nadawały w ich przekonaniu bogaty wygląd całości mieszkania.
— Zapewne Zoe zasnęła — rzekła Maryanna, nie słysząc żadnego szelestu.
Rzeczywiście tak było. Zoe zasiedła przed lampą w sypialni państwa, by światło nie raziło uśpionych dzieci, lecz zamiast robić pończochę, zdrzemnęła się, nosem wodząc po robocie. Głęboka cisza zalegała pokój dziecinny, od którego drzwi pozostały zupełnie otwarte.
Zbudzili Zoe, powstrzymując jej przepraszania i rozespaną, nieprzytomną posłali spać, zalecając, by cicho się sprawiała. Mateusz wziął lampę i poszedł zobaczyć dzieci, pocałować je, jak zwykle,