siaj w Paryżu?... chodź, połóż się i zapomnij o swoich zmartwieniach...
Wstał, zaczął się rozbierać, pomrukując niechętnie:
— Tak, pora się położyć... Ale to nie umniejszy kłopotów... mieszkamy w budzie... i gdyby deszcz spadł dziś w nocy, to znów zaleje pokój gdzie śpią nasze dzieci. Jakże chcesz, bym nie robił porównań naszej nędzy z dobrobytem otaczającym innych?... Biedne nasze dzieciska! Czyż możesz się dziwić, iż pragnąłbym jak inni ojcowie, zapewnić im los jaknajszczęśliwszy!
Już chciał się kłaść do łóżka, gdy nagle przystanął i słuch natężył, bo zdawało mu się, że z sąsiedniego pokoju doleciała jakaś skarga czy jęknięcie. Nadsłuchiwał przez chwilę, wreszcie wziął lampę ze stołu i poszedł boso, w koszuli do dzieci, by się przekonać, czy śpią spokojnie. Gdy powrócił do sypialni, idąc ostrożnie, by nie zbudzić uśpionej czwórki, zastał matkę siedzącą na łóżku, gotową biedz, gdyby ją był zawezwał.
— Nic... wszystko dobrze... — szepnął. — To Rózia znów kołdrę z siebie skopała, ale śpią spokojnie, jak cztery aniołki.
Postawiwszy lampę na stole, zapytał:
— Wszak można już zgasić?
Uczyniwszy to, skierował się ku oknu, by je zamknąć, lecz powstrzymała go, wołając:
— Zostaw okno otwarte! Powietrze jest ciepłe
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/152
Ta strona została skorygowana.