Strona:PL Zola - Płodność.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

Maryanna tkliwie przytulona do niego, nawet nie drgnęła, lecz tchu jej brakowało w piersiach.
— Nigdy o tem nie myślałam, mój najdroższy, więc nie umiem ci odpowiedzieć.
— Czy nie znajdujesz — mówił dalej Mateusz — iż nie w porę byłoby nam mieć piąte dziecko?... Wtedy każdyby miał prawo z nas szydzić i mówić nam, że dobrowolnie skazujemy się na nędzę... Więc dziś właśnie zastanawiałem się nad tem wrzystkiem a rezultatem tego jest, że nie możemy mieć więcej dzieci... trzeba się tak urządzić, byśmy nie mieli nigdy piątego... Cóż ty na to?...
Zapewne bezwiednie, lecz Maryanna nieco się cofnęła z jego objęć i czuł, że dreszcz przebiegł jej ciało a w głosie miała łzy, odpowiadając:
— Cóż mogę ci odpowiedzieć?... zapewne masz zupełną słuszność. Ty kierujesz naszem życiem, więc będzie tak, jak postanowisz.
Przestała być sobą i już nie kochankę, nie żonę trzymał w ramionach, lecz kobietę poddającą się biernie roli, którą jej wyznacza. Była strwożona, nie rozumiejąca, dlaczego do niej przemawiał teraz w ten sposób. By ją uspokoić, dodał żartobliwie:
— Tylko mi się nie smuć, moja jedyna! Przecież pieścić się będziemy nie mniej niż dotąd... tylko zachowamy ostrożność, którą wszy-