miłości, wionącą od atłasowych jej ramion i piersi, upajającym zapachem delikatnej kobiecej skóry i bujnych, jedwabistych włosów. Macierzyństwo nietylko że nie uszkodziło jej kształtów, lecz przeciwnie, dodało im pełności i siły. Jaśniała pięknością kobiety i matki, tą pięknością rozkwitu, zaćmiewającego swą pełnią niezdecydowane piękno młodego dziewczęcia.
Mateusz z namiętnością chwyciwszy Maryannę w objęcia, rzekł:
— Ukochana moja, zawiniłem... powątpiewałem o dobru naszej miłości... Ani ja, ani ty nic zaśniemy, dopóki mi nie przebaczysz...
Już pocieszona, słodko się rozśmiała, poddając się pieszczotom, których się spodziewała, odczuwając zapał ogarniający go stopniowo.
— Ja nie powątpiewałam... byłam pewna, że znów mnie sobie przywłaszczysz...
Miłosna, płodna noc wiosenna, płynąca przez otwarte okno wraz z migotliwemi gwiazdami, z cichym szumem wód, lasu i pola była jakby wspólniczką długiego, upajającego pocałunku, łączącego Mateusza z Maryanną. Soki ziemi rodzicielki, gotowej nowego poczęcia, były przesycone zapachem życiodajnych upojeń; strumieniami przelewające się zarodki w nieskończoność opływały światy, darząc świętością miłosnego dreszczu miliardy par z sobą złączonych ku powszechnemu zapłodnieniu, ku konieczności poczęcia
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/161
Ta strona została skorygowana.