i przekazania życia dalszemu życiu. Cała natura była jakby w zmowie, by się jeszcze wzbogacić o jedną istotę więcej.
Wtem Maryanna, powstrzymując namiętne pieszczoty Mateusza, podniosła głowę z poduszki, nadsłuchując ku drzwiom od dziecinnego pokoju.
— Czy nic nie słyszałeś?
Oboje teraz słuchali, powstrzymując oddech.
— Czy myślałaś, że które z nich się przebudziło?...
— Tak, zdawało mi się, że słyszę jakieś niespokojne poruszenie...
Lecz żaden odgłos nie doleciał do ich uszów, dzieci spały głęboko. Uspokojona, zaczęła się śmiać po cichu i żartując z Mateusza, rzekła:
— Śpią nasze biedne maleństwa, zagrożone nędzą... Ale ty o tem zapominasz i chcesz piątego dziecka!...
Zamknął jej usta gorącym pocałunkiem.
— Nie dokuczaj mi, najdroższa... byłem głupi głosząc przed tobą niedorzeczne teorye... Niechaj się z nas śmieją, jeżeli chcą... Ty jedna masz racyę i nie oni, lecz my dobrze postępujemy, kochając życie dla życia... w tem jest mądrość i dzielność najwyższa...
Sercem i myślą pogodzeni, pogrążyli się w boskiej rozkoszy życiodajnej miłosnej jedności, z zapomnieniem wszelakich poniżających obliczeń. Posiadając się wzajemnie, byli tylko zwycięzką
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/162
Ta strona została skorygowana.