przed miesiącem, uznawszy, że dogodniej będzie odbyć połóg w Paryżu a dopiero z wiosną wrócić do Chantebled.
— Poczekaj... zaraz wpuszczę więcej światła.
Podszedł ku oknu i odsłonił firankę. Mroczny dotychczas pokój rozjaśnił się promieniami żółtego, zimowego słońca.
— Ach, słońce, słońce! — zawołał wesoło. — Prawdziwe szczęście, że dziś, w niedzielę, jest taka piękna pogoda! Nareszcie będę mógł wyprowadzić cię na spacer wraz z dziećmi!
Przywołała go a gdy usiadł na skraju łóżka, ujęła mu obie dłonie i rzekła z tkliwym uśmiechem:
— Nie śpię już przynajmniej od dwudziestu minut, ale i ja nie śmiałam się ruszyć, pragnąc, byś się wyspał dowoli choć w niedzielę. Paradna historyą! oboje nie śpiemy i oboje cichutko leżemy z otwartemi oczyma, nie chcąc przerywać snu jedno drugiemu!
— Ach, ja taki byłem szczęśliwy, przypuszczając, że smacznie zaspałaś i że wypoczywasz! Bo teraz w niedzielę jedyną moją radością jest być przy tobie w tym pokoju i cały dzień módz spędzić z tobą i z dziećmi.
Wtem nagle zawołał, jakby z wyrzutem względem samego siebie:
— Jaki ja niegodziwy! jeszcze ciebie nie pocałowałem na dzień dobry!
Uniosła się z poduszek, wsparta na nich łok-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/168
Ta strona została skorygowana.