pełnej dobroci i miłości, czyniły z niej boginię płodności o jędrnem, wspaniałem ciele, szlachetnie rozwiniętem dojrzewającym owocem.
Mateusz czuł się przejęty czcią najwyższą i z ubóswieniem, jak wierny, modlący się przed ołtarzem, zawołał z pobożnością:
— O, jakże jesteś piękna! jakże jesteś dobra i jak gorąco ciebie miłuję, żono moja najdroższa!...
Odsłonił jej łono z religijnem wzruszeniem i powagą. Łono to było białe, jakby z cienkiego jedwabiu, zaokrąglone i wzniesione, jak święta kopuła, z której świat nowy miał się narodzić. Pochylił się i pobożnie ucałował, składając w tym pocałunku całą moc swego przywiązania, całą swoją wiarę i całą nadzieję. Pozostał tak przez chwilę, jak wierny pogrążony w modlitwie, ustami delikatnie dotykając jej ciała, jak świętą relikwię.
— Czy tutaj ciebie boli, ukochanie moje?... czy może tu?... a może tu?... powiedz!... powiedz!... bym mógł uleczyć... bym mógł ukoić wszystkie twoje cierpienia!
Wtem uniósł głowę a twarz miał bladą z nadmiaru wzruszenia, bo poczuł pod ustami silne drgnięcie płodu. Maryanna czule się uśmiechnąwszy, wyciągnęła obie ręce i pieszczotliwie złożyła głowę męża na poduszcze, tuż przy swojej głowie a pocałowawszy go, szepnęła mu do ucha:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/170
Ta strona została skorygowana.