Strona:PL Zola - Płodność.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

— Poczułeś go?... i wystraszyłeś się tem niespodziewanein spotkaniem?... Ach, on teraz coraz to raźniej dokazuje... zaczyna się niecierpliwić... pilno mu wyjść z ukrycia... Ale powiedz mi, co on tobie powiedział?...
— Powiedział mi, że ty mnie kochasz tak, jak ja ciebie kocham... i że niema szczęśliwszego odemnie człowieka!
Wzruszeni, milcząc, leżeli czas jakiś przy sobie, skąpani promieniami słońca, otaczającego ich złotem. Pocałowawszy ją, Mateusz wstał i poprawił pod nią poduszkę, otulił kołdrą, prosząc, by jeszcze nie wstawała, bo on chce własnoręcznie uporządkować sypialnię. Zajął się swoją pościelą, składał żelazne łóżko i ukrył je pod kolorowym pokrowcem. Maryanna, chcąc mu oszczędzić zachodów, chciała zawołać Zoę, służącą, przywiezioną ze wsi, lecz uparł się, utrzymując, że wol sam wszystko zrobić, by nikogo obcego tu nie wpuszczać, wszak dzisiaj niedziela, ma czas, zatem niechaj wolno mu będzie osobiście swą żonę obsłużyć. Któż wymyślił przystawianie żelaznego łóżka tuż do jej łóżka?... on sam, bo chciał, by swobodniejszą się czuła będąc sama w pościeli. Tak rozmawiając, krzątał się po pokoju, ustawiając wszystko na właściwe miejsca, szczęśliwy ze swej czynności a zarazem zaniepokojony, czy aby nie zapomina jakiego szczegółu. Zdawało mu się, że spełnia jakiś obrządek w kaplicy bóstwa, jakiem ta ukochana żona była dla niego.