— Dzień dobry, kochany doktorze! Dziękuję za dzisiejsze słońce, bo nie wątpię, że świeci z rozkazu doktora, bym mogła popołudniu iść na spacer z moim mężem.
— A tak, pani słusznie odgadłaś... i właśnie wstąpiłem przechodząc, dowiedzieć się, czyś pani zadowolona?...
Boutan usiadł na krześle a Mateusz, uścisnąwszy mu rękę, opowiadał, że z powodu niedzieli, wszyscy spali nieco dłużej.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze... ale trzeba, aby twoja żona nietylko wypoczywała, lecz żeby o ile możności, najwięcej używała ruchu. Jak widzę, ma apetyt. A gdy spotykam moje pacjentki jedzące z apetytem, wtedy przestaję być doktorem a jestem tylko życzliwym przyjacielem.
Maryanna pogroziła mu palcem, utyskując:
— Doktorze!... drogi doktorze, coś zbyt dobrze sądzisz o mojem zdrowiu... Otóż, wcale tak nie jest... bo jeżeli nie narzekam, to jedynie z tej racyi, że nie chcę nikogo niepokoić. Ale chociażby dzisiejszej nocy... cierpiałam, ciężko cierpiałam, jakby mnie rozrywano na sztuki...
— Naprawdę?... — spytał Mateusz, blednąc. — Cierpiałaś, podczas gdy ja najspokojniej spałem!...
— Ale już minęło, minęło! — wołała, uspakajaąc męża. — Wszak widzisz, że wybornie wyglądam i jem za dziesięciu!
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/177
Ta strona została skorygowana.