mówiwszy do niej ani słowa, co ta uznała za wyższy rodzaj dystynkcyi. Regina uśmiechnęła się do Maurycego, którego trochę znała a śliczną dziś była w wełnianej sukni ciemno niebieskiego koloru, z twarzyczką umiloną, pod rozwianemi, czarnemi włosami a tak była podobną do swej młodej matki, że wyglądała raczej na jej siostrę, aniżeli na córkę.
Maryanna, zachwycona pięknością dziewczynki, zawołała ją ku sobie:
— Chodź mnie pocałować... Jaka śliczna z niej panna!... i jaka duża!... Właściwie, ile ona ma lat?
— Niedługo skończy rok trzynasty — odpowiedziała Walerya.
Usiadła w fotelu dopiero co opróżnionym przez Konstancyę a Mateusz zauważył jakiś smutek czy niepokój w pięknych jej oczach. Rzekłszy, iż wstąpiła, by się dowiedzieć, co tu słychać i pochwaliwszy zdrowy wygląd całej rodziny, umilkła, pogrążona w przykrych myślach, podczas gdy Maryanna, uszczęśliwiona z życzliwych odwiedzin swoich znajomych, dziękowała jej z uprzejmością. Mateusz osądził, że należało mu pozostawić obie kobiety razem, by mogły poufniej z sobą porozmawiać, rzekł więc do Reginy:
— Chodź zemną i z dziećmi do stołowego pokoju, pomożesz mi do zastawienia podwieczorka. Będziemy razem gospodarowali.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/190
Ta strona została skorygowana.