Strona:PL Zola - Płodność.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

Pomimo, że chciała nad sobą panować, łzy trysnęły jej z oczu i twarz ukryła obu rękoma.
Maryanna, coraz mocniej zadziwiona, uniosła się z kanapy i przyjaznemi słowy uspokajała ją, trzymając jej dłonie. Walerya zwierzyła się teraz przed nią: przyczyną jej łez było przypuszczenie, że od trzech miesięcy zaszła w ciążę. W pierwszych miesiącach uspakajała się możliwością opóźnienia zwykłego niedomagania, co zdarzyć się mogło każdej nawet najzdrowszej kobiecie, lecz teraz, gdy po raz trzeci nie zjawiło się to, czego z niecierpliwością wyczekiwała, nabrała pewności, że jest brzemienną i nie miała chwili spokoju. Opowiadała, jak bardzo jest przerażoną, jak oboje z mężem nie spodziewali się tak wielkiego nieszczęścia, czynili bowiem co mogli, by uniknąć podobnej katastrofy. Męża swojego była pewna, wiedziała, że wolałby rękę sobie odciąć, byle ją uchronić od drugiego dziecka, ona zaś osobiście pilnie czuwała, by zachować wszelkie środki ostrożności. Było to więc coś niezrozumiałego i nie do uwierzenia, by się stać mogło małżeństwu kochającemu się jak oni i będącemu w tak ścisłem porozumieniu i zgodzie w zapatrywaniach się w tej kwestyi.
— No, ale teraz, gdy rzecz się stała, nie trzeba się zamartwiać — mówiła Maryanna — Zmienicie swoje dawne plany a przecież będziesz kochać to biedne maleństwo...