gwałtownie dokuczać, bo była teraz prawie nieprzytomna i płacząc, zaciskając ręce, jęczała:
— Nie... nie... to niemożliwe., ja nie jestem w ciąży... nie będę miała dziecka... nie chcę go!... nie chcę!
Maryanna, widząc jej boleść, przestała robić uwagi a posadziwszy ją obok siebie, całowała z czułością, pocieszając pieszczotliwemi słowami. Lękała się, czy aby dzieci tu nie wejdą, lecz były one zajęte w stołowym pokoju, zkąd dolatywały ich głosy i śmiechy. Utuliwszy łzy Waleryi, zaprowadziła ją do jadalni.
— Siadajmy do stołu!... siadajmy!... — wołali chłopcy, klaszcząc w ręce.
Podwieczorek był już przygotowany a Mateusz przy pomocy Reginy ustawiał symetrycznie cztery kompotierki z ciastkami i konfiturami. Chłopcy, pragnąc posługiwać, psuli porządek a Rózię trzeba było pilnować, by nie szarpała za obrus. Lecz gospodarując, bawiono się wybornie a Regina zręcznie się wywiązywała z roli przewodniczki pomiędzy znacznie młodszą od siebie dzieciarnią. Zarumieniła się, jakby już coś rozumiejąc, gdy Ambroży zaczął swej matce dowodzić, że Regina jest jego żoną a Rózia jest ich dzieckiem. Maryanna kazała mu być cicho, widząc, że oczy Waleryi znów zachodzą łzami i wszyscy zasiedli do podwieczorku, który wkrótce znikł, dzięki żarłoczności dzieci.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/195
Ta strona została skorygowana.