Strona:PL Zola - Płodność.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

dził, co uspokoiło rozpaczającą Walentynę. Patrzała na gości z wdzięcznością, chwytając każde dobre słowo, gotowa prosić, by stanowczo ją upewnili, iż słabość odbędzie się dla niej pomyślnie. Przestała płakać i leżała znużona, gdy znów weszła Celestyna i na nieme pytanie wzroku pani odpowiedziała:
— Nie, proszę pani... pan jeszcze nie wrócił... Ale przyszła Zofia Couteau, „la Couteau“ jak ją wszyscy nazywają w Rougemont... to ta kobieta, o której pani mówiłam... ona przywozi mamki ze wsi do Paryża...
Walentyna łagodniała pod wpływem stów Celestyny, którą w pierwszej chwili chciała wyłajać, że niepotrzebnie tu wchodzi, kiedy pan jeszcze nie wrócił.
— Więc cóż?
— A więc la Couteau jest tutaj... A ja pani przedstawiałam, że jeżeli pani zechce jej rozkazać, by zaraz teraz oglądała się za dobrą mamką, to na pewno znajdzie co potrzeba i przywiezie na dzień oznaczony.
La Couteau, która stała za uchylonemi drzwiami, ośmieliła się wejść, nie czekając wezwania. Była to nizka, sucha i żywa kobieta o wyglądzie chłopki, lecz pewna siebie i rozgarnięta, bezustannemi podróżami do Paryża. Ściągła jej twarz o małych, bystrych oczach, spiczastym nosie, byłaby dość przyjemna, gdyby nie usta wązkie i chytre. Miała na sobie ciemną wełnia-