ną suknię, czarną pelerynę, czarne filcowe rękawiczki i czarny czepek z żółtemi wstążkami, co nadawało jej pozór zamożnej wieśniaczki w świątecznym stroju, wybierającej się na mszę do parafialnego kościoła.
— Czyście sami byli mamką? — spytała Walentyna, patrząc na jej postać.
— Tak, proszę pani, ale to już dawno, przed dziesięciu laty, gdy sama miałam dopiero lat dwadzieścia. Potem wyszłam za mąż a mając przekonanie, że do niczego dojść nie można, wysługując się jako mamka, postanowiłam innym to raić.
Uśmiechnęła się powściągliwie, jakby dla wyrażenia swego lekceważenia dla rzemiosła dojnej krowy, sprzedającej swoje mleko bogatym rodzicom dzieci w mieście. Lecz zlękła się, że może za wiele okazała szczerości, więc pokorniej dodała:
— Osobom, które za to płacą, człowiek radby oddać usługę... a mnie doktór zapowiedział, że już nigdy nie będę miała dobrego mleka... więc zamiast szkodzić biednym niewiniątkom, źle je karmiąc, wolę się dla nich starać o dobre mamki...
— Więc przywozicie mamki do biura stręczeń w Paryżu?...
— Tak proszę pani... Przywożę je dwa razy na miesiąc i nie do jednego biura stręczeń ale do kilku a przedewszystkiem do biura Broquette
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/205
Ta strona została skorygowana.