Moineaud roześmiał się z wesołością paryzkiego robotnika, żyjącego z dnia na dzień, a którego jedynem używaniem jest pieszczota z żoną, zwłaszcza po wypiciu paru dodatkowych kieliszków wina. Dzieciska się sypały sam nie wiedział kiedy, a kochał je wszystkie, zwłaszcza dopóki nie wyfrunęły z rodzicielskiego domu. Wreszcie dzieci wcześnie zaczynają zarabiać zwiększając dochody rodziny. Na zakończenie swoich wywodów, rzekł to, co uważał za rzeczywistą prawdę:
— Proszę pana to nie ja, ale moja żona je fabrykuje!
Wszyscy trzej się roześmieli, a gdy Moineaud wreszcie objaśnił, co go sprowadziło do biura, poszli razem, by osobiście się przekonać, jaką poprawkę należało zrobić w żniwiarce. Już werzli na korytarz, lecz Beauchêne, zamiast iść prosto, otworzył drzwi do pracowni kobiet, by jak zwykle rzucić i tutaj okiem na robotę. Pracownia składała się z obszernej, długiej sali, w której polerowniczki, ubrane w długie, czarne, wełniane bluzy, siedziały dwoma rzędami przy warsztatach i przygotowane przez siebie sztuki, podawały do oszlifowania. Prawie wszystkie były młode, wiele pomiędzy niemi było ładnych, lecz przeważnie miały w sobie coś pospolitego, gminnego. Czuć było tutaj woń zwierząt i jełkiej oliwy.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/21
Ta strona została skorygowana.