— Rozumiem was, drodzy państwo!.. Ach gdybym mogła karmić moje dzieci! Ale jest mi to wzbronione... wprost nie jestem w stanie podołać temu zadaniu...
La Coutean stała nieruchomie przy drzwiach, mocno niezadowolona, że nie dobiła targu, bo spodziewała się datku za swoją fatygę i usłużność. Z nienawiścią patrzała bokiem na tę panią, osobiście karmiącą swoje dzieci i jej przypisywała nieudanie się interesu. Musi to być coś ładnego! myślała. Zapewne niema grosza przy duszy i dlatego udaje, że brzydzi się mamkami!
Na stanowczy giest i spojrzenie Celestyny, la Couteau pokornie się ukłoniła i razem z nią wyszła z pokoju.
Prawie równocześnie nadszedł Séguin, wytworny jak zawsze, uśmiechnięty i zadowolony z wycieczki do miasta, gdzie odnajdywał wyborny humor opuszczający go, gdy się znalazł z żoną sam na sam.
— Przepraszam... najmocniej państwa przepraszam, bo zdaje mi się, że się trochę spóźniłem... Lecz miałem do załatwienia różne sprawy, nie ulegające zwłoki... Droga pani, cieszę się niewymownie, widząc panią tak zdrowo wyglądającą... i ciebie, panie Froment, witam z niemniejszą przyjemnością...
Zapomniał powitać żonę, której nie widział od onegdaj; wreszcie zbliżył się ku niej i pocałował
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/212
Ta strona została skorygowana.