— Uprawiać Chantebled! — zawołał Séguin. — A chciałbym widzieć śmiałka, któryby się odważył na coś podobnego! Tam rosnąć mogą tylko kamienie a co najwyżej żaby!
Podczas deseru Maryanna przypomniała Walentynie, że miała przywołać dzieci a bardzo sobie życzyła je zobaczyć i ucałować. Lecz zaszła okoliczność, skutkiem której Walentyna znów puściła w niepamięć obietnicę pokazania swego syna i córki.
Kamerdyner, zbliżywszy się do pani domu, rzekł półgłosem, nieco się pochylając za jej krzesłem:
— Pan Santerre pyta się, czy pani zechce go przyjąć?..
Walentyna uszczęśliwiona z niespodziewanej wizyty, zawołała:
— Wreszcie sobie przypomniał o nas!.. Prosić, niech wejdzie!
Santerre przez chwilę się zawahał, widząc ich wszystkich zebranych przy stole a gdy na powitanie pocałował rękę Walentyny, rzekła do niego swym znużonym, powolnym głosem:
— A więc pan jeszcze żyjesz?.. Myślałam, że się dopiero zobaczymy na tamtym świecie... Przeszło dwa tygodnie jak się pan tutaj nie pokazałeś... Nie szukaj pan wymówki... Wszak to rzecz naturalna, że obecnie wszyscy mnie unikają...
Séguin drwiąco się uśmiechnął, bo słowa żony zastosował w części do samego siebie. Santerre
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/217
Ta strona została skorygowana.