chociaż sam ich ku temu popychał, nieledwie że rzucając ich we wzajemne objęcia pod pozorem koleżeńskich stosunków, które pojmował na swój sposób, jako wykluczenie wszelkiej powściągliwości w zachowaniu się i mowie. Gdy Séguin, ulegając szaleństwu posądzeń, wrzeszczał pieniąc się z gniewu, że nie on jest ojcem jej dziecka, natychmiast rzucał jej najobelżywsze zniewagi, że oddała się pierwszemu lepszemu z domowej służby, albo, że kiwnęła na kogoś z przechodzących ulicą. Santerre w jego pojęciu pozostawał tylko przyjacielem a jako przed takim nie miał nic skrytego i chętnie pokazywał mu żonę chociażby w kąpieli, pod pozorem, by się przekonał, jaka ta Walentyna jest zabawna w wodzie.
— To się z ciebie wyśmiewał wołał Séguin uradowany.
Lecz Walentyna dziękowała Santerre’owi za jego miłe słowa i spojrzeniem wypowiadała mu swoją wdzięczność, którą na zawsze za to względem niego zachowa.
Santerre, przywitawszy się z Mateuszem, złożył ukłon Maryannie, z którą go zapoznała pani domu. Te dwie kobiety brzemienne, siedzące obok siebie w towarzystwie swoich mężów, musiały mu się wydać niezmiernie komicznem zjawiskiem, bo ironiczny uśmiech, cisnący mu się na usta, skrył pod zdwojoną jeszcze uprzejmością, uniewinniając się ze swego najścia w porze śniadaniowej.
Wtem Séguin zaczął się niecierpliwić, że zbyt
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/219
Ta strona została skorygowana.