Strona:PL Zola - Płodność.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

Pryncypał nie przestawał go pocieszać:
— Mój kochany, to nie twoja wina... Ty w niczem nie przewiniłeś... Słuchaj, przyjacielu, podaj mi rękę!
Beauchêne uścisnął dłoń starego robotnika, który mocno pochlebiony taką oznaką łaski, odchodził ku swemu zajęciu, mając łzy wdzięczności w oczach. Eufrazya z miną tryumfującą stała przy swoim warsztacie. Robotnice zagrożone wydaleniem z zakładu za wszelki hałas, pracowały nie śmiejąc oddychać, z twarzą pochyloną nad osełkami.
Mateusz był wzburzony, nie odzywał się z uwagami, które mu się nasuwały, sam sobie nie śmiejąc odpowiadać na własne pytania. Wiódł wzrokiem za Beauchênem, który powolnym krokiem kierował się do swego biura, zadowolony z siebie jak tyraniczny mocarz, któremu powiodło się uśmierzyć bunt w granicach własnego państwa.
Powracając do swojego stołu, Mateusz zdziwił się, gdy przechodząc przez biuro Morange’a, spostrzegł go rzucającego się na fotel z oznakami głębokiej rozpaczy.
— Co tobie?.. spytał.
W pracowni kobiet Morange nie rzekł ani jednego słowa, lecz z bladej jego twarzy łatwo było poznać, iż bardzo był wzruszony całem zajściem.
— Ach, mój drogi — szepnął, odpowiadając Mateuszowi — nie mżesz sobie wyobrazić, do jakiego stopnia jestem teraz wrażliwy na widok brze-