Strona:PL Zola - Płodność.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

— Czyż naprawdę to przypuszczasz? — odrzekł Morange ze smutnym uśmiechem świadczącym, że wiele wiedział. Postanowiłem o tem milczeć bo nie należy mi się wtrącać w cudze sprawy... ale ma się uszy i oczy, więc często się zdarza coś zobaczyć lub usłyszeć o czem by się wolało nic nie wiedzieć... Wszystko to są brzydkie, wstrętne historye... Ale główną winowajczynią jest natura! Pocóż zesyła dziecko za chwilowe zapomnienie się, za ulotny szał, od którego rzadko kto potrafi się obronić i nie uledz... A dziecko spadające nie w porę, może popsuć najszczęśliwsze życie!
Morange Machnął ręką z filozowicznem rozczarowaniem i znużony wewnętrzną katuszą, zasiadł przed swoim stołem a Mateusz podążył do swojego biura znajdującego się w przyległym pokoju.
W kilka godzin później, po południu, gdy powróciwszy z drugiego śniadania, znów sam się tutaj znajdując, wykończał rysunek nowego siewnika, drgnął, usłyszawszy niespodziewanie lekkie kaszlnięcie za swojem krzesełkiem. Odwróciwszy się, zobaczył dziewczynkę, mogącą mieć lat dwanaście, musiała tu wejść cichutko i zamknąwszy za sobą drzwi, może oddawna już stała, nie mając odwagi się odezwać.
— Któż ty jesteś?.. i czego ci odemnie potrzeba?..
Nie zmieszała się i z dyskretnym uśmieszkiem rzekła: