go mieszkania, zabrawszy z sobą Mateusza, który chciał złożyć zaproszenie Konstancyi, jak ma to zaleciła Maryanna. Owęglone budynki zakładu były połączone z wytwornym pałacykiem szeroką oszkloną galeryą. Znaleźli Konstancyę w saloniku, wybitym żółtym atłasem. Siedziała przy kanapie, na której leżał Maurycy, jedyny i ukochny jej siedmioletni synek.
— Czy on chory? — zapytał Mateusz, witając się.
Chłopczyk był silnie zbudowany, bardzo podobny do ojca, lecz z dolną szczęką więcej rozwiniętą. Leżał teraz blady, z nabrzmiałemi i nieco podsiniałemi powiekami. Matka, owa „sucha kość“ była nizkiego wzrostu brunetką, o brzydkiej cerze i już zwiędnięta, pomimo, że miała dopiero lat dwadzieścia sześć. Patrząc na syna z egoistycznem zadowoleniem, odpowiedziała:
— O, nie! on nigdy nie choruje! Ale narzeka na ból w nogach. Więc położyłam go na kanapie, by się wyciągnął i czekam na doktora Boutan, bo napisałam do niego wczoraj wieczorem, prosząc by przyszedł dziś rano.
— Ach te kobiety! — zawołał Beauchêne, wybuchnąwszy śmiechem. Zawsze się muszą o coś niepokoić. Dość spojrzeć, by wiedzieć, że nasz chłopak jest mocny i zdrów, jak rzadko które dziecko! Chciałbym kogo znaleść, ktoby mi zaprzeczył!
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/24
Ta strona została skorygowana.