Strona:PL Zola - Płodność.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

Spostrzegłszy Mateusza, Norina zaczęła płakać. Ładna, świeża jej twarz, o cerze białej jak mleko, była dziś oszpecona znakami bójki z siostrą i nabrzmiała wylewanemi łzami. Rozpaczała teraz z przesadą, chcąc wywołać tem większe współczucie.
— Ach, jaki pan dobry, że nam nie odmówił swego przyjścia! jęknęła płaczliwie matka. Cała nasza nadzieja jest tylko w panu!
Odwróciła się ku Cecylce i Irmie, które mocno rozciekawione, co to będzie teraz, stanęły przy starszej siostrze, chcąc się przysłuchiwać rozmowie.
— A was tutaj niepotrzeba... niech jedna biegnie tą ulicą a druga tamtą... i pilnujcie uważnie... a gdy kogo zobaczycie to zaraz dawajcie znać.
Dziewczynki ani drgnęły z miejsca, lecz matka przestała się niemi zajmować. Pozostały więc a oczy aż im błyszczały na myśl o tem co teraz usłyszą.
— Pan wie, jakie nieszczęście na nas spadło, mówiła dalej matka Moineand. Jakby nie dość było biedy!.. Cóż my teraz poczniemy nieszczęśliwe!..
I ona się teraz rozpłakała, nie mogąc tchu złapać. Mateusz nie widział jej od roku i znajdował, że bardzo postarzała. Miała lat czterdzieści trzy a wyglądała na zupełnie starą kobietę. Przyczyniły się do tego jej liczne ciąże, podczas któ-