Strona:PL Zola - Płodność.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

szły jakby pchane zimową zamiecią, chłoszczącą nędzne, ubogie ich spódnice. Mateusz stał i patrzał dopóki nie znikły trzy postacie nieszczęsnych córek, otaczające biedną matkę, wciąż jeszcze szlochającą.
Wróciwszy do zakładu, Mateusz żałował danego przyrzeczenia, lękał się bowiem, że biedne kobiety będą się niepotrzebnie łudziły nadzieją. Cóż teraz począć?.. co powiedzieć i jak rzecz przedstawić?.. Zdarzyło się, że zastał Beauchêne’a w swojem biurze, czekał on tutaj na niego, chcąc się rozpytać o jakiś szczegół projektowanej nowej maszyny.
— Gdzież ty byłeś, mój drogi?.. Od kwadransu kazałem cię wszędzie szukać...
Mateusz chciał znaleźć jakąś wymówkę, lecz przyszło mu na myśl, że najlepiej skorzystać z okazyi i powiedzieć prawdę. Wręcz zatem opowiedział, jak dziewczynki przyszły po niego i co mówił z Noriną i z jej matką.
— Mój kochany Aleksandrze, proszę, nie bierz mi za złe, że się pomimo woli wplątałem w tę sprawę. Lecz okoliczności tak się złożyły, że nie mogłem się wymówić, chociaż wiem z góry, że z tego nie będziesz zadowolony. Przypuszczam, że byłbym się powstrzymał od mówienia ci o tem wszystkiem, gdybyś mnie sam nie był wtajemniczył w różne szczegóły...
Beauchêne słuchał początkowo ze zdziwieniem a powoli ogarniał go gniew tłumiony, lecz ujaw-