— Jeżeli ma pani niedługo wyjechać na wieś, to może pierwej zechce pani nas odwiedzieć. Może w tę niedzielę? Moja żona pragnie pani pokazać nasze obozowisko.
Zaczął żartobliwie opisywać odludny pawilon, w którym zamieszkiwali, opowiadając, że już mają około tuzina talerzy i pięć czarek do jaj na miękko. Beauchêne znał pawilon i całą okolicę, bo każdej zimy często tam polował, będąc jednym z akcyonaryuszów na prawo polowania po rozległych lasach i pustkowiach, w ten sposób pokaźne dających dochody właścicielowi gruntu.
— Séguin jest moim przyjacielem... Jadłem z nim śniadanie w teraźniejszym waszym pawilonie. Ale to nie pawilon, tylko buda!
Konstancya pogardliwie się uśmiechnęła nad nędzą takiej rezydencyi, przypominając sobie, że coś jej o tem opowiadała pani Séguin, Walentyna, jak ją nazywała. Tak, ów pawilon, to zupełna rudera. Doktór odezwał się z uśmiechem:
— Pani Séguin jest jedną z moich pacyentek. Po ostatnim połogu radziłem jej, by zamieszkała w tym pawilonie. Powietrze jest tam wyborne i dzieci muszą rosnąć, jak grzyby po deszczu!
Beauchêne parsknął śmiechem, zadowolony z okazyi do zwykłych żartów.
— No, Mateuszu! strzeż się! Kiedyż będzie piąte?...
— Ach! toż to byłoby prawdziwem szaleństwem! zawoła Konstancya z oburzeniem. Mam nadzieję,
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/26
Ta strona została skorygowana.