piętro i otworzywszy jedne z pierwszych drzwi, zameldowała:
— Proszę pani, oto ten pan.
Poznawszy Mateusza, Norina wybuchnęła głośnym śmiechem, mówiąc z zuchwałością ładnej, młodej dziewczyny:
— Ona pana uważa za ojca... Szkoda, że tak nie jest, bo pan jesteś o wiele uprzejmiejszy od tamtego... od rzeczywistego ojca...
Piękne, złote włosy Noriny były starannie uczesane i skręcone w bogaty zwój na czubku głowy, miała na sobie czysty, biały kaftanik i siedziała pod kołdrą z plecami opartemi o dwie poduszki, w powłoczkach jaśniejącej białości. Na widok Mateusza, instynktywnym ruchem kobiecej wstydliwości, pociągnęła kołdrę wyżej ku ramionom, co było, jakby wyraźnym dowodem, że pomimo swego lekkomyślnego prowadzenia, zachowała jeszcze wdzięk wrodzonej skromności.
— Czy jesteś chora?.. zapytał.
— Nie, ale się pieszczę. Wolno jest leżeć w łóżku, więc wstaję dopiero około południa.
Jest to bardzo przyjemna dla mnie zmiana, bo dotąd, nawet podczas zimy, musiałam wstawać przed godziną szóstą, by zdążyć na czas do fabryki... Oj, trzęsłam się nieraz z zimna a tutaj mam ogień na kominku, wszelkie wygody, niechaj się pan rozejrzy po pokoju... żyję w dostatkach, jakby jaka księżniczka...
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/269
Ta strona została skorygowana.