Strona:PL Zola - Płodność.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

dają jedzenie, czy są starannie pielęgnowane. Na co zapytana odpowiedziała:
— Nie będzie pani źle... zwłaszcza, że pani ma trochę własnych pieniędzy... Mnie tutaj przysłała administracja z dobroczynności i jest mi sto razy wygodniej, aniżeli w domu... tylko, że bezustannie się kłopoczę, co się tam w domu dzieje bezemnie... Powiedziałam pani, że mam troje dzieci, otóż nie wiem, jak sobie radzą bez mojej opieki, bo mój mąż niezawsze jest dobrze usposobiony... Za każdym razem, jak odbywam połóg, powtarza się ta sama historyą: mój mąż przestaje pracować w fabryce, przesiaduje w kawiarni i w szynku, tak, że w domu prawie nigdy go niema... Więc dzieciska są pozostawione jakby na bruku.. Zatem pani pojmuje moją zgryzotę, bo podczas, gdy ja tutaj żyję w dostatkach, jestem syta, wylegiwać się mogę ile chcę w czystym i w ciepłym pokoju, serce mnie boli, że dzieciaki są nieumyte, nieuczesane a może głodne i zdrętwiałe z zimna... Doprawdy, że w tych warunkach niewarto przysparzać potomstwa... po co?.. wszak tylko wszystkim nam będzie ciaśniej i gorzej z tem biedactwem, które się ma urodzić!
— Zapewne... zapewne... odpowiedziała nowo przybyła, która może niewiele nawet słyszała, będąc pogrążoną w osobistych swoich sprawach. Mój mąż jest urzędnikiem. Ale chcę tutaj odbyć słabość, bo mieszkanie mamy ciasne a przytem chcemy uniknąć kłopotów, zamieszania, jakie za