zała się pani Bourdieu na progu swego gabinetu. Mateusz korzystając, że jest zasłonięty wysokim fotelem, nie drgnął ze swojego miejsca, do gabinetu akuszerki weszła więc Walerya. Był strwożony jej niespodziewanem przyjściem a zwłaszcza gorączkowem wytężeniem, z jakiem się przysłuchiwała rozmowie dwóch kobiet. Dziennik wypadł mu z ręki na kolana i zamyślił się nad potwornościami odbywającemi się w tajemnicy, nad okropnością zbrodni nęcącej tyle ofiar! Nie zdawał sobie sprawy, ile czasu mogło upłynąć od chwili gdy pozostał w samotności, gdy został wytrącony z zadumy dźwiękiem kobiecego głosu.
Była to pani Bourdieu — odprowadzająca Waleryę w stronę przedpokoju. Świeża, tłusta twarz akuszerki uśmiechała się z wyrazem macierzyńskiego uczucia. Pocieszała płaczącą jeszcze i drżącą ze wzruszenia Waleryę, mówiąc do niej:
— Jesteś nierozsądna, moje drogie dziecko, opowiadasz mi szaleństwa, o których nie chcę nawet pamiętać.. Wróć do domu, uspokój się i pogódź się ze swojem położeniem, w którem niema nic strasznego...
Gdy Walerya odeszła, nie powiedziawszy ani jednego słowa, pani Bourdieu mocno się zdziwiła ujrzawszy Mateusza, który teraz wstał, by się z nią przywitać. Zrobiła się gadatliwą, śmiejącą zapewne dla zatarcia w jego pamięci słów, które mógł był usłyszeć. Nadeszła Norina i rozmowa stała się ożywioną, wesołą, bo pani Bourdieu
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/291
Ta strona została skorygowana.