Strona:PL Zola - Płodność.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

ki. Ciepły powiew wcześnie rozpoczynającej się wiosny, miło wionął przez otwarte okno, przez które widać było krzewy bzu w ogrodzie zieleniącym się delikatną koronką rozwijających się listków.
— Najmilsza moja, patrzaj jaka dziś urocza pogoda! Co za szczęście! maleństwo się nam urodzi w promieniach słońca!
Przed ubraniem się, przyszedł usiąść na łóżku przy żonie, przypatrywał się jej i całował jej oczy.
— Patrz na mnie! patrz! bym z twoich oczu wyczytał o ile cierpisz... bym wiedział... Jeszcze nie zbyt gwałtowne masz bóle?.. powiedz, ukochana?..
Uśmiechała się, chociaż właśnie w tej chwili mocować się musiała z porywem bólów a gdy mogła już przemówić, rzekła:
— Uspokój się... Ręczę ci, że wszystko idzie pomyślnie... Ale nie trzeba żądać rzeczy niemożliwych... Wszak oboje wiemy, że to jest ciężka chwila do przebycia... Pocałuj mnie... pocałuj bardzo serdecznie, by mi dodać odwagi... i nie współczuj mi zbyt widocznie, bo gotowa jestem rozpłakać się nad sobą...
Pomimo, że nie chciała, łzy jednak nabiegały jej do oczu, zacierając uśmiech na jej ustach. Ostrożnie, lecz z nieskończonością uczucia pochwycił ją w objęcia i trzymał przytuloną do siebie, całując jej twarz, pieszcząc całe jej obna-