kłopotali się tem, że doktór Boutan wczoraj wieczorem ich zawiadomił, iż od dwudziestu czterech godzin nie opuszcza pani Séguin, która w okropnych męczarniach dotąd się jeszcze nie doczekała urodzin dziecka. Tak więc obawa dwóch kobiet urzeczywistniała się, połóg wypadł im równocześnie. Cóż będzie, jeżeli doktór nie będzie mógł opuścić biednej Walentyny?... Ostatnie o niej wiadomości mieli wczoraj wieczorem o godzinie jedenastej, gdy już spoczywali w łóżku.
— Pojadę dowiedzieć się, rzekł Mateusz. Przekonam się, jak tam sprawy stoją i przywiozę ci doktora...
Gdy zegar wydzwonił ósmą godzinę, już wszystko było zorganizowane. Dozorczyni nadeszła i krzątała się z przygotowaniem rzeczy. Dzieci były ubrane i wyczekiwały, by je odprowadzono do ich małego kuzyna, mieszkającego po drugiej stronie ogrodu. Rózia pocałowawszy matkę, zaczęła płakać, nie umiejąc wytłómaczyć przyczyny, chciała pozostać w domu, lecz Błażej, Denizy i Ambroży, starsi bracia, uprowadzili ją, mówiąc, że jest głupiutka, bo trzeba mamę samą pozostawić, by mogła swobodnie iść na targ i kupić małego braciszka, którego im obiecano oddawna. Zaczęli się bawić w saloniku na dole, biegając, tupiąc, krzycząc, gdy wtem ktoś silnie zadzwonił przy drzwiach wchodowych.
— A może to doktór! — zawołał Mateusz — i raz jeszcze pocałowawszy Maryannę, zbiegł na dół.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/299
Ta strona została skorygowana.