Strona:PL Zola - Płodność.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

jąc zdrętwienie z nadmiaru doznanego bólu. Ujął rękę żony a poczuwszy ją zimną jak z lodu, jęknął chrapliwie z głębi wnętrzności. Padł na kolana i twarz przyłożył do tej marmurowej ręki. W milczeniu, bez płaczu, pozostał tak, jakby pragnąc zlodowacieć vw zetknięcia z tą nicością i dać się owładnąć chłodem śmierci.
Mateusz również był nieruchomy z przerażenia. Jakże marnie przykróciła sobie życie ta młoda kobieta marząca o bogactwie i zbytku, przekładająca narazić się na śmierć, byle nie wyrzec się rojonej przyszłości! Wśród przedłużającego się głuchego milczenia, Mateusz dosłyszał ostrożne stąpanie. Przez drzwi, które pozostały szeroko otwarte, weszła pani Rouche ze zwykłą swoją miną słodkawą i przebiegłą, opięta w swą odwieczną suknię czarną wełnianą, powycieraną na szwach, wyszmalcowaną na wszystkich składkach. Długi jej nos odrazu się skierował ku temu panu, którego już raz kiedyś widziała, zdaje się, że przyszedł tutaj, by się rozpytać o warunki umieszczenia położnicy. Oceniła go spojrzeniem i bynajmniej się go nie lękając, zachowała niezmącony spokój, co widocznie nie pomału go ździwiło. Zdawało się, że jest przejęta politowaniem względem męża nieboszczki. Patrząc na jego niemą rozpacz, wyrażała wzrokiem: „Co za wypadek, co za smutek, jakże drobną jesteśmy rzeczą wobec przykrych zrządzeń losu!“ Mateusz pochylił się nad przyjacielem, chciał go wyr-