Strona:PL Zola - Płodność.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

Ten głos bez wybuchów, bez łez, głos przypominający ponury i zgłuszony dźwięk pogrzebowego dzwonu, rozdzierał serce Mateusza. Chcąc pocieszyć przyjaciela, wspomniał o Reginie.
— Tak, masz słuszność... pozostała mi Regina... ja bardzo kocham moją Reginę... Ona taka podobna do matki... Proszę, zatrzymajcie ją u siebie do jutra... Nie mówcie jej o niczem... niech się bawi wesoło... ja sam jej powiem o nieszczęściu, jakie nas dotknęło... I, mój drogi, nie męcz mnie naleganiem, ja ztąd nie odejdę, ale ci obiecuję, że zachowam się rozsądnie, będę spokojnie przy niej siedział, ale muszę tutaj z nią pozostać.. Przyrzekam ci, że nikt mnie tutaj nie usłyszy, nikomu nie będę przeszkadzać, ale chcę tu być przy niej...
GŁos mu się zdławił, zmieszał i bełkotał już tylko niewyraźne słowa, rozbolały zmarnowaniem szczęścia całego swojego życia. Mateusz, widząc go tak przygnębionym, ale zarazem spokojnym, wyszedł i wskoczył do dorożki, która na niego czekała. Ach, jakże mu ulżył widok ulic zalanych wesołemi promieniami słońca, tłum przechodniów, śpiesznie podążających do codziennych zajęć, ożywcze wiosenne powietrze, przepływające przez otwarte okna powozu. Wszystko to wydało mu się rozkoszą po wyjściu z tego ciemnego, cuchnącego domu. Oddychał całemi piersiami, wzrok podnosząc ku niebu, jaśniejącemu pogodą i zdrowiem. Obraz Maryanny stanął mu w my-