Strona:PL Zola - Płodność.djvu/329

Ta strona została skorygowana.

pładniającej rozkoszy... Wszak od tej szczęśliwej nocy, ta ukochana żona stała się jeszcze bliższą jego serca, czuł się w niej żyjący, z nią zespolony w coraz ściślejszej jedności a w miarę rozwijania się jej macierzyńskiego, płodnego łona, zdawało mu się, że coraz głębiej się w nią przelewa i całą ją wypełnia. Podczas trwania ciąży, otaczał ją zdwojoną troskliwością, czuwał nad nią i był jej sługą; modlił się do niej, pragnąc ją ustrzedz od zmęczenia i kłopotów, witał ją z dniem wschodzącym, by ją natchnąć wesołością a wieczorem żegnał pieszczotą, ciesząc nadzieją dobrego jutra. Lecz wszystko to jakże drobną było cząstką powinności, jakie pragnąłby spełniać, dla pomyślnego rozwoju wspólnie z nią poczętego dzieła. Mateusz był zdania, że ojciec, będący uczciwym człowiekiem i pragnący, by dziecko było zdrowe i piękne, powinien kochać zapłodnioną matkę, nie mniejszą miłością, niż rozmiłowaną żonę w dniu posiadania, miłością świętą w swej nieskończoności, miłością pochłaniającą go aż do zatracenia samego siebie w ukochanej wspólniczce tworzenia dzieła życia. A teraz, gdy widział Maryannę tak bardzo cierpiącą, ogarniał go żal, iż tylko trochę ulgi przynieść jej może, byłby bowiem pragnął dzielić jej mękę, jak podzielał jej rozkosz.
Czuł się zrozpaczony. Upływały minuty, kwadranse, godzina, dwie godziny a doktór nie przybywał. Służąca, którą wysłano do państwa Sé-