tę z niemi dokazywać... Żal patrzeć jak mu się serce wyrywa do zabawy z niemi...
Oczy Beauchêne’a posmutniały i twarz spochmurniała. Może i na niego spadało coś jakby przeczucie, zimne, groźne tchnienie, które dreszczem przerażenia obiegło Konstancję, gdy pewnego wieczora trzymała na kolanach zemdlałego syna. Lecz już się otrząsnął z przykrej tajemniczej pogróżki i jakby bezwiednie jakaś łączność zaszła w jego myślach, spytał wesoło:
— No a powiedz mi, cóż słychać z ładną blondynką?... czy jeszcze nic?...
Mateusz nie zrozumiał odrazu, ale wreszcie, domyśliwszy się, że go on pyta o Norinę i jej dziecko, odpowiedział:
— Jeszcze nie, wszak sam musisz o tem wiedzieć, że dopiero za jaki miesiąc spodziewa się być matką...
— A zkądże ja o tem mam wiedzieć?.. ale rzeczywiście głupie pytanie ci zadałem, bo nie chcę do tego się wtrącać, ani o tem słyszeć... Gdy wszystko tam zapłacisz, powiedz jej odemnie: że ani ona a zwłaszcza jej dziecko, dla mnie nie istnieją.
Wtem głos dozorczyni rozległ się ponad schodami:
— Panie!.. panie! proszę przyjść jaknajprędzej!
Beauchêne wołał za Mateuszem podążającym na górę:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/335
Ta strona została skorygowana.