Strona:PL Zola - Płodność.djvu/336

Ta strona została skorygowana.

— Zostanę tutaj i zaczekam, bo chcę wiedzieć czy mi przybył kuzyn, czy kuzynka!
Mateusz został olśniony, wchodząc do sypialni. Firanki u okna były uniesione a przez szyby tyle wpadało światła jakby całe słońce tędy zaglądało, chcąc powitać rodzące się dziecko. Doktór w białym fartuchu, kapłańskiemi rękami operatora pomagał dziecku przebyć próg życia. Mateusz zdążył na czas, by posłyszeć jak Maryanna, ta ukochana, ubóstwiana przez niego Maryanna, wydała krzyk potężny, krzyk matki w ostatniej chwili porodu, krzyk nowego życia, przerażenia i bólu, radości i nadziei a na który prawie, że równocześnie, odpowiada kwilenie nowonarodzonej dzieciny, witającej światło dzienne. Już się spełniło. Jeszcze jedna istota przybyła, by wieść dalej łańcuch istot żyjących w cieple radosnego słońca.
— Chłopiec! zawołał doktór.
Mateusz znów klęczał przy Maryannie i z uniesieniem czułości i wdzięczności całował jej piękne oczy jeszcze łez pełne. Lecz już się uśmiechała swobodnie, z radością jutrzenki, szczęśliwa, chociaż jeszcze drżąca po przebytej męczarni.
— Ach, ukochana moja żono! Jaka ty jesteś dobra, odważna, jak ja niezmiernie ciebie kocham!
Doktór Boutan zakazał mu całować Maryannę i roztkliwiać ją rozmową. Podziwiał piękność dziecka, żartował a będąc zwolennikiem licznego