cując, że jej pozwoli wstać na czas, by się ubrała przed drugiem śniadaniem.
— Przecież potrafię zająć się dzieckiem — powtarzał. — Dosyć masz z niem kłopotu codziennie... mogę cię przez parę godzin zastąpić... A wreszcie, nie potrafię ci wypowiedzieć jaką mnie sprawia przyjemność być w tym pokoju z tobą i z tem kochanem maleństwem...
Zbliżył się do łóżka, by ją pocałować a ona oddała mu pocałunek, śmiejąc się z zadowolenia. Rzeczywiście tak było, iż oboje z zachwytem odnajdywali się w tym pokoju. Czyż nie była to ich sypialnia przez całe przeszłoroczne lato, sypialnia pełna ich miłosnych wspomnień i owej szczęśliwej nocy błogosławionej płodności. Przez otwarte okno płynęło teraz wesołe, słoneczne powietrze, ukazywał się obszar pogodnego nieba i odradzającej się ziemi, wezbranej kiełkującem życiem. Ach, jakże ten sypialny pokój był dla nich żyjący, pełen pieszczotliwych pamiątek a teraz kwitnący powstałem ztąd życiem dziecka!
Maryanna pochyliła się nad kołyską stojącą tuż przy łóżku.
— Pan Gerwazy śpi wnajlepsze! Patrzaj! Czyż będziesz miał sumienie budzić tego panicza!
Oboje wpatrywali się teraz w małego śpiocha. Maryanna objęła ramieniem szyję męża i patrząc na syna, przytulali się do siebie; włosy ich się plątały, tchnienia jednoczyły, śmieli się z ra-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/352
Ta strona została skorygowana.