Strona:PL Zola - Płodność.djvu/353

Ta strona została skorygowana.

dości nad kołyską, w której spoczywało drobne stworzonko. Chociaż było to piękne dziecko, już białe i różowe, trzeba było być rodzicami, by się tak zachwycać temi niedoformowanemi rysami i niedokładnością kształtów. Wtem dziecko otworzyło oczy, jeszcze nieświadome, zagadkowe nieznaną przeszłością. Rodzice ze wzruszeniem powitali te oczy.
— Wiesz, on mnie widział!
— Napewno widział! ale i mnie także, wyraźnie na mnie spojrzał a potem odwrócił głowę!
— Ach, cherubinek!
Była to iluzya. Lecz ta mała twarzyczka taka nieurobiona, niema, mówiła do nich mnóstwo rzeczy, których nikt inny nie byłby w stanie pochwycić. Widzieli się jakby razem stopionymi w tem maleństwie, odkrywali nadzwyczajne do siebie podobieństwo, co pozwalało im całemi godzinami i dniami poruszać kwestyę: do kogo z nich dwojga był Gerwazy więcej podobny? A każde uparcie obstawało, że był wykapanym portretem drugiego.
Naturalnie, że pan Gerwazy, przebudziwszy się zaczął przeraźliwie krzyczeć. Ale Maryanna była bez litości: najpierwej niechaj się wykąpie a potem dostanie piersi. Zoe przyniosła konewkę gorącej wody, przygotowała wanienkę i postawiła w słońcu, przed oknem. Mateusz nie ustąpił i sam kąpał dziecko, zlewając je przez kilka mi-