Strona:PL Zola - Płodność.djvu/355

Ta strona została skorygowana.

poranna napaść do sypialni. Czwórka dzieci, z których starsze już same się ubierały i pomagały się ubrać młodszym, ukazały się, wbiegły, galopując jak wypuszczone stado źrebiąt. Już uściskały ojca, rzuciły się na łóżko matki, krzycząc wesołe „dzień dobry“, lecz widok Gerwazego, leżącego na wadze, zastanowił je, uspokoił, wzbudzając podziw złączony z ciekawością.
— Po cóż się jego jeszcze waży? — spytał młodszy, Ambroży.
Starsi, bliźnięta Błażej i Denizy odpowiedzieli równocześnie:
— Przecież już tobie o tem mówiono... waży się Gerwazego, by się przekonać, czy mamy nie oszukano, gdy go kupiła na targu...
Rózia, jeszcze nie zupełnie pewno trzymająca się na nogach, usiłowała wejść na łóżko, chwytała za brzeg wagi, krzycząc piskliwym głosikiem:
— Chcę widzieć!... chcę widzieć!...
O mało co nie przewróciła wszystkiego, bo i bracia za jej przykładem sięgali do stolika. Trzeba było pozbyć się napastników, więc ojciec rzekł do nich:
— Idźcie się bawić na podwórze... włóżcie kapelusze od słońca i bawcie się pod naszem oknem, byśmy mogli was widzieć i słyszeć...
Wreszcie Maryanna zdołała akuratnie zważyć Gerwazego, pomimo że krzyczał i podrzucał się w pieluszce. I o szczęście! przybyło mu siedem