wie i życie niemowlątka, pozbawionego najodpowiedniejszego pokarmu!
Mówiąc to, Maryanna spuściła oczy, by patrzeć na syna, łapczywie ssącego mleko z jej piersi. Wzrok jej ogarniał miłością małą dziecinę, szczęśliwą była nawet, gdy łakome usteczka szarpnęły ją aż do bólu, radowała się bowiem wtedy, że malec ma dobry apetyt. Półgłosem, jakby w marzeniu, odezwała się znowu:
— Moje dziecko powierzać innej, obcej kobiecie!... nie, nie, nigdy! byłabym zbyt zazdrosna, chcę być jego rodzicielką i karmicielką, ja go poczęłam, urodziłam, powinnam je i wykończyć... Już to nie byłoby moje dziecko, gdyby je wykończyć miała obca kobieta. A mam tu na względzie nietylko zdrowie fizyczne dziecka, ale całość jego istoty, jego inteligencyę, serce, ono powinno mieć to wszystko odemnie, moje własne.
Gdybym w niem później dostrzegła wady, byłabym przekonana, że to mamka, ta obca kobieta mi je zatruła... Ukochane moje dzieciątko, gdy mnie ssiesz tak mocno, czuję, że cała w ciebie przechodzę i jest mi to wielką, niewypowiedzianą rozkoszą...
Podniosła oczy i ujrzała Mateusza, który pochylony przy niej, patrzał na nią bardzo wzruszony. Dodała więc z wesołym uśmiechem:
— Ty bierzesz w tem udział!
— Najdroższa moja! — rzekł całując ją a zwró-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/363
Ta strona została skorygowana.