Strona:PL Zola - Płodność.djvu/368

Ta strona została skorygowana.

przechadzek a myśli jego wciąż około tego projektu wirujące, rozszerzały się, nabierały mocy, lecz jeszcze nie przedstawiały mu żadnego ściślejszego panu. Często się zatrzymywał na skraju gęstego lasu i patrzał na pole żyta, dobiegające do bagna, którego wody lśniły się na słońcu pomiędzy zaroślami kamienistego odłogu. Gdy tak stał zapatrzony, przedstawiało mu się mnóstwo projektów, lecz wszystkie były zwikłane, niewyraźne i tak dziwne, że nie śmiał o tem z nikim mówić, nawet ze swoją żoną. Lękał się, że będzie wyszydzony. A nie byłby umiał jasno przedstawić swoich planów, był bowiem w tej pierzchliwej godzinie, gdy wynalazca czuje powiew odkrycia przed ostatecznem sformułowaniem swej idei. Dlaczegożby nie miał się odwołać do ziemi, tej odwiecznej karmicielki?... dlaczego niema wykarczować i zapłodnić tych olbrzymich obszarów, tych lasów, pustek, kamienisk, które go otaczają, leżąc bezpożyteczne?...uznawał, że każdy człowiek powinien wzmagać dobrobyt, tworzyć swoje bogactwo, więc dlaczegożby on, za każdem spłodzonem dzieckiem, nie miał powołać do życia chociażby jednego pola wykrojonego w tych jałowych pustkowiach, pola, któreby żywiło nowo zrodzonego członka rodziny, bez przysparzania jej ciężaru... Lecz to było i wszystko, myśl nie przedstawiała się jaśniej, urzeczywistnienie ulatywało w chwili najżarliwszego rozmarzenia.