— Ach, to najmłodszy synek państwa... Tłusty jest i ładny... Ale też sypią się i sypią dzieci u państwa!
Młynarz nie mógł się powstrzymać, by nie przywtórzyć żonie głośnym, drwiącym śmiechem i z familiarnością chłopa wobec burżuaza, o którym wie, że jest ubogi, rzekł:
— A więc macie państwo już pięcioro tego drobiazgu! My, biedni ludzie, nie moglibyśmy sobie pozwolić na taką czeredę dzieci!
— Dlaczego?... — spytał spokojnie Mateusz. Przecież macie ten młyn a prócz tego sporo pola, zatem ręce do pracy tylkoby was wzbogaciły, ciągnąc większe dochody z ziemi.
Te proste słowa podziałały na młynarza jak smagnięcie batem.
Zaczerwienił się ze złości i zaczął urągać swojemu losowi. Przecież ten butwiejący młyn nie może go wzbogacić, kiedy nie wzbogacił ani jego ojca, ani dziadka. A pola, które mu żona wniosła w posagu, nic nie są warte i chociażby człowiek rosił je własnym potem, to nigdy nic nie będzie na nich rosło, nawet koszta uprawy i ziarna się nie zwrócą.
— A mnie się zdaje, że możnaby mieć niemałe zyski, mówił znów Mateusz. Ale należałoby młyn naprawić, doprowadzić do porządku, zmienić stary mechanizm a lepiej jeszcze postawić w nim dobrą maszynę parową.
— Naprawić mój młyn! postawić parową ma-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/370
Ta strona została skorygowana.