Podczas odbytego już długiego spaceru, Mateusz wpadał w zamyślenie, wpatrując się w tę lub inną stronę na rozległe otaczające grunta. Zdarzało się, że nie odpowiadał na pytania Maryanny, zaprzepaszczony w myślach nad kamienistą równiną, gajem zwikłanych drzew i krzewów, źródłem wytryskującem i wlewającem się do bagna lub kałuży. A jednak Maryanna odczuwała, że Mateusz nie był smutny ani względem niej zobojętniały, bo gdy spojrzał na nią był jak zwykle tkliwie kochający i szczerze wesoły. Od pewnego czasu dostrzegła w nim zamiłowanie do długich przechadzek, zdarzało się, że go samego wyprawiała w stronę lasu, domyślając się, że on coś ważnego projektuje w swej głowie, lecz o nic się go nie pytając, wyczekiwała z ufnością, by się przed nią wypowiedział.
Lecz pomimo, że Mateusz głęboko się zamyślił, cały zapatrzony w ciągnące się dokoła obszary gruntu, głośno zawołała:
— Zbliż się, zbliż i przekonaj!
Pod dębem, tuż przy rodzicach, leżał Gerwazy w wózku, zatopionym wyżej kół w bujnych trawach i chwastach. Podczas gdy Maryanna przygotowywując podwieczorek, wyjęła z koszyka srebrny kubek, zauważyła, iż dziecko obracało główkę, śledząc za jej ręką w której błyszczał metal oświetlony słońcem. Powtórzyła doświadczenie i znów dziecko powiodło oczami
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/377
Ta strona została skorygowana.