za błyszczącą gwiazdą, której blask po raz pierwszy uderzył niepewność zmąconego jeszcze jego wzroku.
— Tym razem nikt nie powie, że się mylę, że sobie nie wiedzieć co wyobrażam... On już widzi, napewno widzi!... Ach, ty moja śliczności, mój skarbie ukochany!...
I rzuciła się, by całować dziecko, uszczęśliwiona pierwszem jego spojrzeniem. A zaraz spotkała ją i druga radość. Gerwazy po raz pierwszy wyraźnie się uśmiechnął.
— Patrz, patrz! — wołał teraz Mateusz, który wraz z żoną pochylił się nad wózkiem. On się uśmiechnął, jak tylko przewidział na swoje ślepki tak i śmiać się zaczął!
Maryanna serdecznie i głośno się roześmiała.
— Prawda, on się śmieje! naprawdę się śmieje! Ach jaki on zabawny, ach a jaka ja kontenta!
Ojciec i matka śmieli się z zadowolenia, śmieli się razem do uśmiechającego się dziecka, chociaż ten jego uśmiech był zaledwie dostrzegalny, przelotny, jak lekki dreszcz na równej powierzchni krynicznej wody.
Z radości przywołano czwórkę rozbrykanych dzieci, które się zbiegały, wyskakując pomiędzy roślinnością.
— Róziu! Ambroży! chodźcie... Błażeju! Denizy! chodźcie, czas na podwieczorek!
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/378
Ta strona została skorygowana.