jeżdżała wieczorem, z dwiema lub trzema pomocnicami, które jej zwykle towarzyszyły dla przewiezienia dzieci. Tym razem bardzo się śpieszyła, bo pani Bourdieu, która ją oddawna używała w różnych okolicznościach, zapowiedziała jej, że jeżeli Norina nie da jej dziecka na wychowanie do Rougemont, to będzie musiała je odwieźć do domu podrzutków.
— Zatem będę miała ztąd tylko jedno dziecko do odwiezienia na wieś? — spytała panią Bourdieu. — Proszę mnie do owej pani zaprowadzić, bym mogła się umówić o warunki... A potem wrócę tutaj zabrać tego malca, by go coprędzej odstawić, gdzie trzeba a muszę się śpieszyć, bo wyjeżdżam jak zwykle pociągiem o godzinie szóstej...
Poszła z panią Bourdieu do pokoju Rozyny, by się umówić o zabranie jej dziecka wczoraj urodzonego. Mateusz pozostał przy Norinie zanoszącej się od płaczu i nie przerywając jej lamentowania, usiadł przy kołysce dziecka, patrząc na nie z najwyższem współczuciem. Maleństwo dalej spokojnie spało za muślinowemi firankami. Wiktorya, która milcząc szyła, zaczęła teraz mówić powoli, bez końca, nie odrywając oczu od roboty:
— Masz słuszność Norino, że nie chcesz powierzać swojego dziecka tej paskudnej kobiecie...
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/397
Ta strona została skorygowana.