Podczas gdy la Couteau tak lamentowała usiłując otrzymać trochę pieniędzy od zdenerwowanej płaczem młodej kobiety, Mateuszowi przyszło na myśl, że właściwie postąpi, spełniając swoją misję do końca, więc zawiezie la Couteau z dzieckiem do domu podrzutków, by módz zaręczyć Beauchêne’owi, że osobiście był świadkiem tego ostatecznego załatwienia sprawy. Powiedział więc, że na swój koszt weźmie dorożkę i odwiezie gdzie trzeba.
— I owszem, dziękuję panu! — zawołała la Couteau. — A więc się teraz śpieszmy... Szkoda budzić tego maleńkiego, bo śpi tak smacznie, ale niema rady, trzeba go zabrać kiedy tak postanowione.
Kościstemi rękami, przywykłemi do przerzucania towarem, pochwyciła dziecko z kołyski, zapominając o udawanej słodyczy; może to szarpnięcie pochodziło z niezadowolenia, że zamiast wydać jej niemowlę na pastwę, każe je odwozić do instytucyi, którą uważała za zbyteczną konkurencyę. Dziecko się obudziło i zaczęło mocno krzyczeć.
— A ładną będziemy mieli muzykę w dorożce, jeżeli się malec nie uciszy! — zawołałała Couteau. No chodźmy.
Ale Mateusz ją zatrzymał, mówiąc:
— Norino, czy nawet na pożegnanie nie po całujesz swojego dziecka?...
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/405
Ta strona została skorygowana.