Konstancya z miną niezadowoloną uśmiechała się podczas tej rozmowy. Odezwała się teraz wprost do Mateusza, że chociaż bardzo pragnie odwiedzić ich w Janville, prawdopodobnie nie będzie miała czasu tego uczynić przed odjazdem na całe lato. Przed odejściem, doktór zbliżył się do kanapy, na której leżał rozdrzemany Maurycy i poklepał go pieszczotliwie po twarzy. Beauchêne jeszcze raz zażartował mówiąc, do syna:
— Więc słyszałeś chłopcze?... rzecz postanowiona... Mama idzie jutro na targ i kupi kapustę, byś miał siostrzyczkę.
Maurycy zaczął płakać i krzyczeć:
— Nie chcę!... nie chcę!
Konstancya zwykle sztywna i zimna, rzuciła się gorączkowo w stronę syna, i całując go w głowę, zawołała:
— Uspokój się mój maleńki! Papo żartuje, wierzaj mi, że tylko żartem tak powiedział. Nigdy, nigdy nie będziesz miał ani siostrzyczki, ani braciszka, przysięgam ci, że nigdy!
Beauchêne przeprowadzał doktora przez pokoje aż do sieni, żartując, śmiejąc się, szczęśliwy ze swego życia, zadowolony z siebie i z drugich, pewien, że zawsze potrafi tak wszystkiem kierować, by miał najwyższą dozę osobistych przyjemności i coraz większe dochody ze swego zakładu.
— Do widzenia, kochany doktorze... Wszak nie masz do mnie urazy?... Wreszcie kto wie, może się
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/41
Ta strona została skorygowana.