pić; druga wyglądała na żonę robotnika, zapewne bieda ją popchnęła do porzucenia dziecka, którego przybycie ogłodzić mogło całą rodzinę; trzecia musiała być rozpustnicą, wysoka, tęga, wyzywająca i harda, była zapewne jedną z tych, które co rok przynoszą tutaj niemowle, porzucając je z obojętnością, jak kubeł śmieci wyrzucanych na ulicę każdego poranku. Weszły jedna za drugą i zaprowadzono każdą do osobnej zagrody. Serce Mateusza wezbrane było łzami nad okrucieństwem losu ciążącego nad bytem tylu istot.
Ody wreszcie la Couteau powróciła z pustemi rękami, nie rzekła ani słowa a Mateusz nie zadał jej żadnego pytania. Milcząc, wsiedli do dorożki, lecz gdy wjechali w ludniejsze ulice, la Couteau głośno się roześmiała a ponieważ jej towarzysz nie śpieszył się ją zapytać o przyczynę nagłej wesołości, rzekła sama od siebie:
— Pan nie wie z czego się śmieję... Otóż przetrzymałam pana tam w poczekalni, bo wychodząc ż biura spotkałam jedną z moich przyjaciółek, która jest infirmierką w domu podrzutków... A może pan nie wie tego, że właśnie infirmierki rozwożą niemowlęta do mamek na prowincyę?... Otóż moja przyjaciółka powiedziała mi, że jutro jedzie do Rougemont z dwiema innemi infirmierkami i że niezawodnie przywiezie mi dziecko, które dopieroco tam oddałam...
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/412
Ta strona została skorygowana.