Mateusz spojrzał na dziecko, które na kolanach la Couteau zajęło miejsce syna Noriny. Leżało owinięte w cienkie płótna i koronki, jak małe książątko, odtrącone z rodzinnego gniazda i uwożone na zatracenie w drogocennych oponach swej królewskiej kołyski. Mateusz wspomniał w myśli na zdrożne jego pochodzenie, na ową historyę ojca, zastępującego zmarłą żonę rodzoną swoją córką a oto dziecko będące owocem tego kazirodnego stosunku, zostało teraz zaprzedane kobiecie, która je zgładzi spokojnie, przypisując śmierć przypadkowo otwartemu oknu lub drzwiom odemkniętym na mroźne podwórze. Dziecko chociaż dopiero przed paru dniami urodzone, miało rysy delikatne, promieniało pięknością aniołka i leżało spokojnie z otwartemi oczami. Mateusz wzdrygnął się przed okrucieństwem czychającej na nie zbrodni.
Przed dworcem kolei la Couteau żwawo wyskoczyła z dorożki.
— Dziękuję panu, najuprzejmiej dziękuję a proszę o mnie pamiętać w razie potrzeby!
Mateusz, stanąwszy na chodniku, patrzał przez chwilę na towarzyszki la Couteau. Było ich pięć, miały wygląd chłopek a każda trzymała na ręku niemowlę, nie zważając na potrącanie tłoczących się podróżnych. Biegały spłoszone, wystraszone, jak stado wron, kołując i przysiadając wśród przewożonych pakunków i nawoływań tragarzy. A gdy dostrzegły la Couteau,
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/417
Ta strona została skorygowana.