Strona:PL Zola - Płodność.djvu/418

Ta strona została skorygowana.

zakrakały równocześnie i rzuciły się ku niej gwałtownie, otoczyły łapczywie, jakby ją miały rozszarpać. Wymieniwszy krzykliwe wymówki, zbiły się wszystkie sześć w jedną bandę i podążyły ku wagonom, unosząc każda swoją zdobycz. Biegły pędem aż wstążki od czepków fruwały z tyłu za niemi i otrząsały się fałdziste spódnice. Poganiał je lęk, że nie zdążą dopaść wagonu, mającego je dowieźć do trupiarni, zasilanej przez nie każdego tygodnia świeżym transportem paryzkich niemowląt. Ale zdążyły zająć miejsca i znikły wśród dymu i świstu napełniającego powietrze po ich odjeździe.
Mateusz stał czas jakiś w zamyśleniu, samotny wśród ruchliwego tłumu. Wiedział, że przeszło dwadzieścia tysięcy nowonarodzonych paryżan chwytają corocznie takie same żarłoczne wrony i unoszą ze sobą, by nigdy ich nie oddać. Więc nietylko, że ziarno ludzkie było marnowane, padając na nieurodzajne grunta, wprost na bruk wielkomiejski, lecz uratowany zasiew od pierwotnej zagłady, wyrywały zbrodnicze ręce przy pierwszem zakiełkowaniu, czychając nań przez cały ciąg dojrzewania, uśmiercając poronieniem, dopuszczając się dzieciobójstw a jeżeli pomimo wszystkie te sprzysiężone nieprzyjazne siły, dziecko urodziło się zdrowe i silne, chwytały je te zbrodniarki, uwożąc daleko dla tem dogodniejszego spełnienia zyskownego morderstwa. Z czte-