Strona:PL Zola - Płodność.djvu/432

Ta strona została skorygowana.

ności, lokował w izbach i pilnował, by nie jadły zbyt wiele. Od rana do wieczora krzątał się, biegał, podpatrywał, gderał, teroryzując biedne, brudne dziewczyny, zżymając się na ich grubiaństwo, podejrzywając o kłamstwo a nawet o kradzież. Dom zajmowany przez kantor stręczeń był opuszczonym, zruderowanym dawnym pałacykiem. Pokoje na dole, jedyne przystępne dla klienteli były ponure i wilgotne a dwa wyższe piętra zamieniono na izby dla mamek, sypiających tam wraz ze swojemi niemowlętami. Bezustannie przyjeżdżały jedne, wyjeżdżały drugie, wciąż trwała galopada młodych chłopek ciągniących walizki, koszyki, trzymających nowonarodzone dzieci na ręku i zapełniających izby, korytarze, sale wspólne, co wszystko razem przedstawiało odrażający zajazd, pełen krzyków, wymyślań, pogróżek i smrodu. Państwo Broquette mieli córkę jedynaczkę, piętnastoletnią Herminię, bladą, chlorotyczną, wysoką i wątłą, która leniwie wałęsała się z miną znudzoną, patrząc bezmyślnym wzrokiem na stada zmieniających się wciąż chłopek, zjeżdżających do Paryża dla sprzedania swego uboższego lub bogatszego pokarmu.
Doktór Boutan, znający wszystkie szczegóły odnoszące się do eksploatacyi uprawianej przez małżonków Broquette, poszedł przodem a za nim szedł i Mateusz. Sień dość szeroka przecinająca szerokość domu, kończyła się oszklonemi drzwiami, wychodzącemi na rodzaj podwórza, mającego po-