Herminia zagłębiona w czytaniu powieści, nie raczyła nawet spojrzeć na klientów matki. Wpół leżąc w fotelu, czytała dalej, ukazując z po za książki, chudą, anemiczną twarz, o wyrazie znudzonym i zmęczonym. Mateusz usiadłszy nieco na boku, zadawalniał się być niemym świadkiem uważnie patrzącym, podczas, gdy doktór Boutan, jak kapitan odbywający rewię, stał i śledził za każdym szczegółem rozpoczętej defilady.
Pani Broquette, otwierając drzwi do poczekalni, wprowadzała powoli z gestami najszlachetniejszej powagi, sam wybór swoich mamek, wpuszczając je małemi grupami, po trzy naraz i z niemowlętami na ręku. Przeszło ich w ten sposób ze dwanaście, najróżniejszych, najodmienniejszych, były pomiędzy niemi przesadziste o grubych kościach i członkach, były wysokie jak wiechy, brunetki, o włosach twardych jak szczecina, blondynki o ciele bardzo białem, były powolne i ożywione, były brzydkie i dość ładne. Ale wszystkie miały ten sam głupi i zaniepokojony uśmiech, to samo onieśmielenie i zakłopotanie służącej, niewolnicy wystawionej na sprzedaż i pragnącej znaleźć nabywcę. Były pokorne, oddające się, niezręcznie szukające sposobów przypodobania się a na twarzach ich jawiła się natychmiastowa radość, gdy klient okazał chociażby najlżejszą ochotę rozpoczęcia targu; smutniały zaś i zjadliwie spoglądały na towarzyszkę,
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/441
Ta strona została skorygowana.